Anna Kuncewicz-Dąbek

Wiedziałam, o co walczę

Gdybyśmy przed wakacjami powiedzieli, że zespół Czarnych Koszul zasili Anna Kuncewicz-Dąbek, pewnie część środowiska potraktowałaby to jako anegdotę. Druga najlepiej punktująca/zbierająca Polka Basket Ligi Kobiet, MVP pierwszej ligi. Inteligentna, charyzmatyczna, świeżo upieczona mama. Poznajcie nową silną skrzydłową Polonii!

Zdaje się, że mamy coś wspólnego. Czy dobrze pamiętam, że również pracowałaś w reklamie?

Tak. Re:public. Nieduża agencja, mieliśmy kilku klientów, za to bardzo fajnych. Ja miałam głównie okazję pracować z jednym – Mariuszem Przybylskim, projektantem modowym.

Czym się dokładniej zajmowałaś?

Wiesz, jak jest w małych agencjach. Trochę zajmujesz się wszystkim. (śmiech) Byłam poniekąd najmłodsza stażem, więc też nie ratowałam losów firmy, ale to było fajne. Organizacja pokazów mody itp.

Rozumiem, że jeśli klub będzie w potrzebie, można na Ciebie liczyć?

Jasne. Poniekąd docelowo widziałabym siebie właśnie w Public Relations, marketingu, zwłaszcza że – nie ukrywajmy – od X lat gram w koszykówkę, więc o ile w innych branżach gdzieś już „odjechało” to moje doświadczenie, mogę mieć zaległości, o tyle marketing, PR – mam wrażenie – są takimi działkami, gdzie innymi umiejętnościami możesz dużo nadrobić. A myślę, że zawodowym uprawianiem sportu wyrobiłam sobie cechy, które mogą być bardzo przydatne w tej branży.

Mogłabyś opowiedzieć krótko, jak to się stało, że trafiłaś do Polonii?

A Ty znasz moje „krótko” i moje skłonności do monologu? (śmiech) Nie, bo ja generalnie lubię mówić…

A my lubimy słuchać.

Więc jak trafiłam do Polonii? Po urodzeniu Laury sporo się działo w moim życiu prywatnym, więc też niezbyt zastanawiałam się głębiej nad tym „wracać czy nie wracać?” Potem rozmawiałam o tym, z moim managerem, Grzegorzem Piekoszewskim i pojawiła się możliwość „a może by wrócić do ekstraklasy?”. Natomiast jako że w Warszawie nie ma ekstraklasy, pojawiła się opcja „po co zabierać Laurę na drugi koniec Polski”…

…kiedy lepiej można Polonię wprowadzić do ekstraklasy.

Dokładnie! (śmiech) Więc jak się znalazłam w Polonii? Zadzwonił do mnie trener Szelągowski, przedstawił propozycję dołączenia do zespołu. Nawet nie wiem, skąd dowiedział się, że być może ja jestem otwarta na granie. Przedstawił koncepcję, która mi się w zasadzie bardzo podoba. Uważam, że liga ligą. Kilka osób mi zadało pytanie na zasadzie „jaka jest druga liga?”, „jak tam w ogóle się gra?” Ja tak nawet nie chcę tego oceniać, jaka jest druga liga. Bardziej mnie interesuje, jaka jest koncepcja działania i perspektywa na kolejne lata. Co innego, gdybyśmy były po prostu średniakiem w drugiej lidze z planem minimum „utrzymać się” – wówczas opcja motywacyjna byłaby prawdopodobnie średnia. Mówi się często: „pieniądze nie śmierdzą”. A ja niestety, muszę mieć motywację w postaci czegoś więcej. Pieniądze są każdemu niezbędne tylko na tyle, żeby żyć, natomiast musi się za tym kryć również jakieś drugie dno w postaci Idei. Wiesz, o co chodzi? A tutaj to jest! Po pierwsze jest duża grupa osób, które oddałyby wiele za Polonię. A to jest super, bo jeśli patrzysz na ludzi, którzy są tak oddani, zaczynasz dostrzegać „wow, to coś za tym stoi, może warto stać się tego częścią?” Po drugie jest jakiś cel, nie tylko w postaci zrobienia awansu, ale umocnienia się w pierwszej lidze, być może zweryfikowania za jakiś czas kolejnego celu w postaci awansu do ekstraklasy. To bardzo dobrze, że ta myśl jest osadzona w jakichś szerszych ramach czasowych, i że cały czas idzie do przodu. Ta decyzja – nie ukrywam – jest mi podwójnie na rękę. Gram w koszykówkę, co jest jak nałóg. Ja miałam może przez chwilę myśli, że nie będę już grała w kosza, ale tak się nie da. Skoro uprawiałam basket przez 20 lat swojego życia, nie da się nagle powiedzieć: „nie będziesz tego robić”. To jest jak nałóg. Myślę, że każdy, kto grał w koszykówkę, albo grał nieco bardziej zawodowo, nie byłby w stanie traktować tego wyłącznie zarobkowo – my to po prostu kochamy. A jak się to kocha, nie da się tego przerwać. Cieszę się, że mogę moją pasję kontynuować w Polonii. I z każdym kolejnym treningiem tylko utwierdzam się w przekonaniu, że to była słuszna decyzja. Atmosfera, wszystko, co dzieje się wokół tego…

Ty miałaś jeden taki trudniejszy moment w karierze. Kontuzja na początku sezonu 2010/11, która praktycznie na rok wykluczyła Cię z gry. Przeszłaś poważną operację, dochodziłaś do formy. Ostatecznie wróciłaś do gry. Ten kolejny sezon, był tak naprawdę jeszcze bardziej udany, bo miałaś średnią 10,1 pkt./mecz w 33 spotkaniach. Sezon 2014/15 jeszcze raz poprawiłaś tą statystykę ze średnią 10,3 pkt./mecz, gdzie byłaś – jak ustaliliśmy – drugą najlepiej punktującą i zbierającą Polką w Basket Lidze Kobiet. Kolejny sezon: MVP pierwszej ligi z Liderem Pruszków…

Powiedzmy tak: żyjemy w XXI wieku i przyjmijmy, że kontuzja kolana to nie jest koniec świata. To jest w rzeczywistości tylko kwestia samozaparcia i sumiennie przepracowanej rehabilitacji. Szczególne podziękowania pod adresem naszej obecnej również w Polonii Pauliny Gawron, która wówczas mnie rehabilitowała. W Lesznie miałyśmy po raz pierwszy okazję razem pracować. Paulina w żaden sposób nie odpuszczała mi. Można powiedzieć, że ja pracowałam na treningach ciężej niż pozostałe dziewczyny, ponieważ pracowałam dwa razy dziennie po dwie godziny i nie było „świątek, piątek czy niedziela”, bo wiedziałam o co walczę. To był też dopiero drugi mój sezon w ekstraklasie, więc miałam świadomość, że jeśli chcę spróbować swoich sił na najwyższym poziomie, to tylko wóz albo przewóz. Byłam jeszcze relatywnie młoda, starałam się nie stresować tym, co mnie spotkało, tylko iść dalej. Miałam też jedno szczęście w nieszczęściu: w środę zepsułam kolano, a w piątek byłam już po operacji. Więc zanim do mnie doszło, że to wszystko się zadziało, ja pracowałam już na to, żeby było lepiej.

Co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Tak, tę przygodę z zepsuciem kolana zakończyłam tatuażem z podobną puentą i odkreśliłam grubą kreską.

Czy to słowa pocieszenia pod adresem Izy Zdrodowskiej, która również w zeszłym tygodniu przeszła operację kolana i właśnie rozpoczyna rehabilitację?

Nie miałam jeszcze okazji obserwować Izy w akcji, ale słyszałam bardzo dobre opinie, jeżeli chodzi o jej grę, że jest talentem. Jednocześnie jest tak młoda, że ja tutaj w ogóle bym nie stresowała się o przyszłość. To jest oczywiście okropne, co ją spotkało. Na dzień dzisiejszy jest po operacji i jakby teraz to zależy wyłącznie od niej, jak to przepracuje. A wierzę, że przepracuje bardzo dobrze i będzie tak, że będzie miała 25 lat, będzie grała świetnie i zupełnie zapomni o tym, że kiedyś miała kontuzję.

Na konferencji zapowiadałaś, że umówisz się z Justyną Kowalską na kawę.

Właśnie jak dotąd nie miałyśmy okazji, ale Justyna…

Z zewnątrz wygląda, że jest dobra chemia między Wami.

Tak! Zresztą ja też próbuję odnaleźć się w nowej drużynie i, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, to bardzo mnie cieszą właśnie takie rzeczy, gdy mogę patrzeć na taką Justynę, która jest X lat ode mnie młodsza, i która – w moim mniemaniu – rozwija się z meczu na mecz. Fajnie jest na to patrzeć, bardzo chciałabym też na to pracować. Zresztą nie tylko na Justynę, bo jesteśmy tego samego wzrostu, gramy na podobnych pozycjach, ale też na każdą inną z dziewczyn, które są młodsze i mają tą przygodę z koszykówką przed sobą. Ciężko mi jest to opisać słowami, ale fajnie obserwuje się ich rozwój i czerpię wielką przyjemność, jeśli mogę się w jakimś stopniu przyczynić do tego, że ktoś na boisku zrobił coś fajnego.

Zawsze byłam zwolenniczką podejścia: „dom jest tam, gdzie są ludzie, a nie tam, gdzie są ściany”. Lata mijają, a to się nie zmieniło. Miałam w życiu sporo szczęścia, że mam wokół siebie wspaniałych ludzi, którzy dają mi siłę. I tak naprawdę nie ważne jest „co?”, ważne jest „z kim!”

Anna Kuncewicz-Dąbek

Pytanie na rozluźnienie: czym w wolnym czasie zajmuje się Anna Kuncewicz? Jakie masz hobby poza koszykówką?

Więc tak. W wolnym czasie bardzo lubię czytać, ale przyznam się bez bicia, w ostatnim czasie rzadko mam okazję. Za to szyję! Uwielbiam szyć, jestem samoukiem absolutnym. Nie jestem może jakąś wielką krawcową, ale szyję – w ostatnim czasie głównie czapki. I mam zamiar wkrótce wystartować z własną marką. W zasadzie dzieli mnie od tego kilka zdjęć, które muszę zrobić, by strona ruszyła. Więc, gdybyś raptem chciał mi pomóc to…

Tak! Bardzo chętnie. A czy myślałaś o tym, by wypuścić serię nawiązującą również do barw Polonii?

Nawet rozmawiałam o tym z trenerem, by na początek uszyć czapki dla zespołu, dziewczyn, sztabu. A to są naprawdę fajne czapki, dwustronne, bawełniane, z dobrych materiałów. Polecam już dziś: Anna Kuncewicz (śmiech).

A co poza czapkami?

Co robię? Hmm, wiele moich zajęć z czasu wolnego zweryfikowało się po przyjściu Laurki. Chociaż jestem z siebie zadowolona, że tak jak sobie założyłam: Laurka tylko wzbogaci moje życie, nie uciemięży, tak jak czasami są tacy rodzice, wiesz, zmęczeni rodzicielstwem. Ja robię to, co dotychczas robiłam, z tą różnicą, że mam teraz przyjaciółkę przy boku. I to jest wspaniałe, bo chodzimy sobie w różne fajne miejsca, robimy fajne rzeczy. Zawsze żyłam aktywnie, nie jestem takim typem kanapowca, więc tak też staram się żyć teraz. Jak jeszcze było ciepło, jeździłyśmy z Laurką: ja na rolkach, ona w wózku. Plus ogromną wartością są dla mnie ludzie. Zawsze byłam zwolenniczką podejścia: „dom jest tam, gdzie są ludzie, a nie tam, gdzie są ściany”. Lata mijają, a to się nie zmieniło. Miałam w życiu sporo szczęścia, że mam wokół siebie wspaniałych ludzi, którzy dają mi siłę. I tak naprawdę nie ważne jest „co?”, ważne jest „z kim!”

Ostatnie pytanie: czego Wam życzyć przed finałami? Czego Polonia potrzebuje, nad czym musicie pracować Twoim zdaniem, by awansować do pierwszej ligi i w tej pierwszej lidze się utrzymać?

Życzyć nam należy trochę szczęścia, bo uważam, że to jest zawsze przydatne. Żeby nas omijały kontuzje, żebyśmy w tym samym składzie zakończyły ten sezon. Natomiast nad czym pracować? Nad masą elementów, bez względu na ligę, i bez względu na cele, zawsze trzeba się rozwijać. Zwłaszcza że wiele osób mi mówi, że jeszcze się zweryfikuje nasz poziom sportowy, gdy przyjdzie do gry w półfinałach. Dlatego cały czas mam to w tyle głowy i staram się unikać hurra optymizmu dotyczącego tych „wysokich” wygranych, podkreślania „wygrałyśmy 50 punktami, więc jest wspaniale”. Trzeba skupić się na zadaniu, byśmy na samym końcu mogły wybrać się na wspólną kolację i uścisnąć sobie dłoń, że osiągnęłyśmy to.