Profesorskim okiem: Miłe złego początki

Wczoraj miałem okazję obserwować dwa mecze Polonii – najpierw drużyny rezerw w Wołominie, a potem pierwszy zespół na Konwiktorskiej. Niestety, oba były na swój sposób podobne – oba zakończyły się naszą przegraną dokładnie 14 punktami. A zaczęło się tak świetnie…

Huragan Wołomin to jedna z najsilniejszych drużyn naszej grupy II ligi, więc jasne było, że mecz będzie bardzo trudny. Tymczasem zaczęło się bajecznie. Co prawda pierwsze punkty zdobyły przeciwniczki, ale potem nasze rezerwy przez kilka minut zagrały kapitalny mecz. Trójkami sypała jak z rękawa Aneta Supeł (pięć „trójek” w pierwszej kwarcie, w sumie sześć w całym meczu) i po kilku minutach prowadziliśmy 23:5! Mały pogrom, szkoda, że trwający bardzo krótko. Już do końca kwarty przewaga spadła do 9 punktów. A potem kolejne kwarty były przegrane w coraz wyższym stosunku – kolejno pięcioma, siedmioma i trzynastoma punktami.

Warto dodać, że urodziny 18-te obchodziła Klaudia Karwowska, zawodniczka naszych rezerw. Wszystkiego najlepszego Klaudia! Szkoda, że w dniu urodzin nie udało Ci się rzucić paru punktów. Wiem, że to umiesz, bo wdziałem kilka innych meczów, w których byłaś czołową zawodniczką drużyny.

Potem był mecz pierwszej drużyny z AZS Politechniką Gdańską, w którym przyczyn porażki nie do końca umiem zrozumieć. To znaczy przyczyny bezpośrednie są jasne. 30% skuteczności rzutów za dwa punkty (przeciwniczki 45%), zaledwie 56% z rzutów wolnych (przeciwniczki 81%) i wszystko jasne. Ale nie rozumiem jak do tego doszło. Patrząc okiem domorosłego psychologa i entuzjasty koszykówki, ale laika w zawiłościach tejże dyscypliny, zaryzykuję, że tajemnicy trzeba szukać w pierwszych kilku minutach gry. Zaczęło się od kilku pechowo nietrafionych rzutów na początku meczu, w których czasem piłka przedziwnie wykręcała się z kosza. A potem im bardziej piłka nie chciała wchodzić do kosza, tym bardziej nasze dziewczyny się frustrowały i… tym gorzej rzucały. Mam przed sobą statystyki pierwszej kwarty, w której zdobyliśmy tylko 6 punktów, co jest dość rzadkim zjawiskiem na pierwszoligowych parkietach. Celność rzutów za 2 punkty wynosiła wtedy 14%, za 3 – 0% (przy 5 próbach), a rzutów wolnych zaledwie 33%. Jedyne punkty z gry (4) zdobyła w tym okresie Iza Błajda. Paradoksalnie, gra wyglądała momentami bardzo ładnie. Ciekawe akcje, dochodzenie do czystych pozycji rzutowych. Tylko jakoś nic z tego nie wychodziło. Potem nerwy udało się jakoś opanować i momentami nawet udawało się wyjść (w drugiej kwarcie) na prowadzenie. Ale znowu – gra w drugiej kwarcie wyglądała lepiej niż wynik, bo dalej szwankowała skuteczność (rzuty za 2 – niewiele ponad 25%, za 1 – niewiele ponad 50%). Miałem nadzieję, że odwrócimy tym razem klątwę trzeciej kwarty, ale wychodzi na to, że trzeba z tym poczekać do następnego meczu.

Gdyby znalazł się ktoś kto by sypnął serią trójek, jak Aneta na początku meczu rezerw… Gdyby celność rzutów za jeden punkt była jak u przeciwniczek (albo jak u nas w poprzednim meczu – czyli jak widać, było to całkiem realne)… Rzutami wolnymi można było sporo nadrobić, bo rzucaliśmy ich aż 32. Mając celność taką jak zawodniczki z Gdańska mielibyśmy 8 punktów więcej. A tak trzeba się pocieszać, że wygraliśmy drugą i czwartą kwartę, więc przykładając siatkarskie zasady to właściwie zremisowaliśmy (2:2 w kwartach).

Na pewno mecz był bardzo ciężki, bo rywalki przyjechały w bardzo mocnym składzie, z kilkoma zawodniczkami na co dzień występującymi w ekstraklasie. I to wcale nie grzejącymi tam ławkę rezerwowych, a grającymi większą część meczów. Anna Jakubiuk (wczoraj 20 punktów) w piątkowym meczu ekstraklasy grała ponad 20 minut, Karina Różyńska (wczoraj 9 punktów) ponad 14 minut, a Martyna Pyka (wczoraj 14 punktów) 7 minut. Ale mimo to bardzo szkoda, bo wydaje mi się, że można było realnie powalczyć o zwycięstwo. Cóż, trochę pech, trochę zabrakło umiejętności. Dla mnie najważniejsze jest, że nie zabrakło ambicji. Bo dziewczyny walczyły od pierwszej do ostatniej minuty. A zwycięstwa? Pewnie, że w sporcie są bardzo ważne. I jestem pewien, że jeszcze niejedno będziemy oglądać w tym sezonie. Dziewczyny walczą, starają się i to jest najważniejsze. A pech (bo upieram się, że zaczęło się od pecha, a potem już były tylko jego konsekwencje, trochę jak sławny efekt motyla wywołującego tsunami) nie może trwać wiecznie.

W tej sytuacji zwycięzcą ogłaszam trybuny hali na Konwiktorskiej. Trochę głupio chwalić samego siebie, bo przecież sam jestem częścią tych trybun, ale wydaje mi się, że wypadły wczoraj bardzo dobrze. Nie to, bym do jakichś drobiazgów w zachowaniu kibiców nie miał zastrzeżeń, ale chodzi mi o ogólne wrażenie. Mimo przebiegu meczu, który momentami mógłby gasić zapał do dopingu, trybuny cały czas bardzo głośno wspierały nasze dziewczyny. Zawodniczki walczyły, a kibice je w tej walce wspierali tak bardzo jak tylko umieli. Wydaje mi się, że z meczu na mecz buduje się coraz silniejsza więź między kibicami i zawodniczkami i to mnie bardzo mocno cieszy. Wczoraj w dodatku pojawiła się na trybunach spora grupa piłkarzy Polonii. Nasze koszykarki też już jesienią wybierały się na mecz piłki nożnej. Z różnych skomplikowanych przyczyn wtedy się nie udało, ale jestem pewien, że uda się wiosną. I o taką Polonię chodzi!

Profesor Ciekawski