Profesorskim okiem: Pierwsze koty za płoty

Miałem plan by po każdym meczu naszej drużyny pisać coś pomiędzy mini-relacją i felietonem. Ale po pierwszym meczu w Gdańsku mój plan się załamał. Częściowo dlatego, że nie miałem czasu pochłonięty różnymi drobnymi, ale czasochłonnymi rzeczami (także związanymi z funkcjonowaniem drużyny). Ale częściowo dlatego, że nie bardzo wiedziałem co napisać. Dlatego piszę dopiero teraz – krótko i z opóźnieniem. I tak naprawdę to nadal nie bardzo wiem co myśleć i jak opisać swoje odczucia.

Spodziewaliśmy się, że ten pierwszy mecz będzie bardzo trudny. Wszak dla większości naszych zawodniczek był to debiut w I lidze. A w zespole Politechniki znajdowały się zawodniczki grające również w ekstraklasie. Tymczasem okazało się, że wygrana była bardzo blisko. Po pierwszej połowie – pewne prowadzenie. Przekonaliśmy się zatem, że potencjał zespołu jest duży, możemy powalczyć z każdym z rywali. Co się więc stało po przerwie? A dokładniej od połowy trzeciej kwarty, bo do tego momentu utrzymywaliśmy bezpieczną przewagę. Myślę, że problemem były w dużym stopniu nerwy, związane właśnie z debiutancką tremą. Bo jak inaczej wytłumaczyć tak niską skuteczność rzutów wolnych (60%), skoro we wszystkich sparingach ten element wychodził dużo lepiej (nie przypominam sobie wyniku gorszego niż 75%)? Naszego kapitana – Kurczaka – obserwowałem przez cały poprzedni sezon i nie przypominam sobie dwóch kolejnych spudłowanych rzutów wolnych. Albo tak dużą liczbę strat, czasami wyglądających z trybun na spowodowane nerwami? Chyba było tak, że kiedy po przerwie Gdańszczanki zaczęły lepiej trafiać, to część naszych zawodniczek zaczęła się denerwować. A im więcej nerwów tym gorzej szło. A im gorzej szło tym więcej było nerwów. I spirala się nakręcała. Potem zaczęła szwankować gra zespołowa i pod koniec za dużo było prób indywidualnych akcji. Umiałbym pewnie wskazać jeszcze kilka mankamentów w grze naszej drużyny (widać je zresztą w niektórych elementach statystyk pomeczowych), ale po co mam ułatwiać życie drużynom przeciwnym dzieląc się tymi obserwacjami publicznie?

Ale ważniejsze jest to, że te wszystkie obserwacje zawierają w sobie sporą nutę optymizmu. Bo nasze zawodniczki pokazały, że w drużynie drzemie bardzo duży potencjał (co było widać zwłaszcza w pierwszej połowie). Bo jeśli to trema, to już za drugim razem powinno być znacznie lepiej. A jeśli uda się opanować nerwy to wtedy dziewczyny pokażą na co je stać i drżyjcie przeciwniczki! Więc bardzo mocno wierzę w to, że będzie lepiej i to już bardzo niedługo. I myślę, że to nie tylko wiara kibica, który obdarza tę drużynę bezgranicznym i bezwarunkowym uwielbieniem (choć to prawda, że tak właśnie ze mną jest). Myślę, że są także chłodne, racjonalne argumenty przemawiające za takim optymistycznym rozwojem sytuacji.

Warto na koniec dodać, że w Gdańsku nasze zawodniczki wspierała niezbyt liczna (powiedzmy szczerze – jednocyfrowa) grupa kibiców. Równie fanatycznie oddana drużynie jak niżej podpisany. Dziewczyny – walczcie tak ambitnie jak w Gdańsku, a my Was na pewno nie opuścimy, nawet jak nie wszystko będzie się na boisku udawało!

Profesor Ciekawski